Sporo oglądałem, czytałem i słuchałem ostatnio Douglasa Rushkoffa. Jest to taki trochę filozof celebryta na dzisiejsze czasy, ale niektóre jego obserwacje są zastanawiające, żeby nie powiedzieć cenne i celne. Ostatnio bardzo promuje swoją książkę Rzucając kamieniami w googlowego busa (ang. Throwing Rocks at the Google Bus), w której rozwija swoje starsze pomysły i sprytnie dopasowuje je do obecnej chwili.

Ale co właściwie widzimy? Jaka to jest perspektywa?

Nie ma już Google, firmy którą założyło w garażu dwóch studentów chcących dokopać Yahoo. Jest Alphabet, ogromny holding, który de facto monopolizuje internet i próbuje ekspansji nie tylko w świat fizyczny (m.in. jako dostawca internetu), ale też w świat naszych wyobrażeń na temat przyszłości, próbując je precyzować - sztuczna inteligencja i osobliwość technologiczna. Jak mówi Rushkoff - to nie przypadek, że Kurzweil pracuje teraz dla Google. Ale to też nie przypadek, że Google kupiło Deepmind i gra w go z czołowymi graczami.

Facebook to już dawno nie jest zabawna strona do oceniania dziewczyn po zdjęciach (co może nie jest szlachetne, ale przynajmniej bardzo ludzkie), ba! nie jest to nawet sieć społecznościowa. Facebook to obecnie sieć reklamowa oparta o dobrowolnie podawane powiązania ludzi z markami i innymi ludźmi.

Uber to już nie jest alternatywa dla taksówki, to potentat, który część swojej marży poświęca na badania nad samojeżdżącymi samochodami. Czyli, jeżeli wszystko się uda, to pewnego dnia kierowcy Ubera przestaną zarabiać, a Uber będzie zarabiał dalej.

Zgadzam się też z Rushkoffem co do oceny kultury startupowej, choć widzę tam więcej niuansów. Celem wielu startupów staje się pozyskanie kolejnych inwestorów, kolejne rundy same w sobie, wczesne i trafne zupełne zmiany koncepcji (piwoty). Celem nie jest nawet samo zarobienie pieniędzy, mnożenie wkładu, celem jest wygranie na loterii i stanie się kolejnym Zuckerbergiem. Jakby wstydem było mieć dziesięć procent szans na zostanie milionerem, i lepiej byłoby mieć dziesięć promili szansy, aby zostać miliarderem.

Moje spostrzeżenie jest takie, że istnieje ogromna masa startupów, które są potrzebne tylko i wyłącznie innym startupom. Rushkoff mówi o dziwnej tendencji do rozwiązywania problemów na poziomie meta - czyli nie robimy sklepu, robimy agregator sklepów, a najlepiej agregator agregatorów. To nie do końca to samo, ale paradoks jest podobny. Widzę podobną śmieszność w tym, że zamiast startupu, który rozwiązuje jakiś konkretny problem, tworzy się startup, który rozwiązuje problemy innych startupów. Często jeszcze nieistniejące problemy. Cel wydaje się natomiast prosty - kiedy jakikolwiek dolar wpadnie do kręgu startupów, nie można mu pozwolić wydostać się na zewnątrz, trzeba ile można obracać nim we własnym kręgu.

Podoba mi się też, dość mi bliski ostatnimi czasy, pogląd na technologię. Też się za małolata zachwyciłem jej możliwościami i perspektywami. Ale doskonale pamiętam czasy, kiedy czekałem do 18, żeby dobrze wykorzystać swoją godzinę internetu tygodniowo. Miałem wtedy przygotowaną listę tego, co potrzebuję znaleźć, miałem przygotowane odpowiedzi na maile i nową wersję strony o grze Commandos, którą prowadziłem. Wszystko było przemyślane, prawie każda cenna minuta, a teraz? Teraz, jak inni, często piszę to co mi ślina przyniesie na klawiaturę i zwyczajnie marnuję czas. Najdziwniejszy moment jest wtedy, kiedy zamiast wyjść i spotkać się ze znajomym przez godzinę ustala się co i jak. Wracając jednak do zachwytu technologią - dzisiaj ma się wrażenie że coś nie wypaliło. Mamy w internecie monopole, reklamy, inwigilację i całe pokłady głupoty. Masę bzdur, które trudno odsiać od rzeczy przydatnych. Mamy specjalistów tworzących organiczne trendy, którzy dosłownie przypominają przysłowiowych władców marionetek, pociągających tysiące sznurków z ukrycia.

Z drugiej strony nadal opieramy się o sprawdzone i jednocześnie starożytne technologie. Mamy programistów, którzy traktują RFC (ang. request for comments, czyli po polsku ni mniej ni więcej prośba o komentarze) jako świętą księgę i prawdy objawione, zamiast jako pewien tymczasowy konsensus dotyczący standardów. Mamy radę mędrców w Unicode, która decyduje o tym jakie emoji będą w standardzie, czyli odpowiadają na takie nurtujące pytanie, jak to czy sushi jest bardziej archetypicznie jedzeniowate niż taki schabowy.

Są sprawy, w których się z Rushkoffem nie zgadzam, albo gdzie jego analogie i wyjaśnienia wydają mi się mocno naciągane. W momentach kiedy twierdzi, że fazy księżyca wpływając na produkcję hormonów zmieniają ludzkie zachowanie, wydaje się stać dość blisko pseudonauki. Powołując się na greckie rozróżnienie na chronos i kairos, oba oznaczające czas, ale w innym sensie, dla uzasadnienia - całkiem pewnie celnego - terminu szoku teraźniejszości (ang. present shock), również naciąga fakty, tak aby lepiej pasowały do tezy. Robi tak też w wielu innych sprawach. Rozumiem na czym polega jego krytyka kapitalizmu i entuzjazm w stosunku do bezwarunkowego dochodu podstawowego, ale również tutaj ma naciągane wyjaśnienia, które są w dodatku momentami sprzeczne z innymi przykładami, które podaje (jak np. historia wprowadzenia pierwszych monopoli przez władzę, czy renesansowe zcentralizowanie waluty). Ale to są naprawdę drobnostki - mamy po prostu różne utopie, ale tych samych wrogów, zamiary i część rozwiązań.

Mówiąc w skrócie - celem człowieka nie jest pracować, bo celem jest śmiać się i pływać w jeziorze, tańczyć i pić dobrą herbatę. Jeździć szybkim samochodem, albo na sankach z wielkiej góry, co kto lubi. Gdybyśmy wszyscy mogli mieć tyle wolnego czasu co bohaterowie Downton Abbey, to pracowalibyśmy dalej, ale już tylko i wyłącznie nad tym, na czym nam naprawdę zależy. Ludzie dalej mieliby kury, prowadzili swoje małe sklepiki i pisali programy, ale jednak robiliby to inaczej i w innym celu, nie aby mieć co włożyć do garnka, ale żeby czerpać z tego radość.

Czy to nie piękna przyszłość?